Powoli wciągasz w płuca
rześkie, poranne powietrze. Bezwiednie rejestrujesz głośny dźwięk samochodowych
klaksonów i gwarne śmiechy przechodniów dobiegające z pobliskiej ulicy.
Chciałbyś wrócić do tego życia - życia bez sterylnie białych ścian, respiratorów
i resztek nadziei wyparowującej z człowieka z szybkością światła. Zdecydowanie
szpital jest wyjątkowym miejscem pod względem napawania nadzieją i rozbijania
nadziei; nigdzie indziej nie znajdzie się tak ambiwalentnej wiary w perspektywę
zwykłego "będzie lepiej".
Przez chwilę stoisz przed
budynkiem, wpatrując się w błękitne, innsbruckie niebo, na którym wreszcie
zabłysnęło słońce. Przez chwilę wydaje ci się, że ostatnie tygodnie to tylko
koszmar, z którego nie potrafisz się obudzić, ale gdy już to zrobisz i
podniesiesz powieki to ujrzysz pogodną twarz Chiary, która przecierając rękami
zaspane oczy, będzie mruczeć coś o naleśnikach na śniadanie.
Bang.
Rzeczywistość jest jednak
inna. A ty znowu musisz się z nią zmierzyć.
Rzucasz ostatnie spojrzenie
w kierunku tętniącej życiem ulicy, po czym odwracasz się i przechodzisz przez
oszklone drzwi szpitala. Z każdej strony atakuje się ból i strach pacjentów i
ich rodzin, z każdej strony napierają na ciebie emocje, które z uporem maniaka
próbujesz od siebie odrzucić. Na próżno. Już dłużej nie potrafisz wzbraniać się
przed uczuciami. Wystarczyło, byś raz otworzył furtkę, byś dał upust
wszystkiemu... Chowanie się w hermetycznym pudełku już niczego nie ułatwi.
Zatrzymujesz się kilka
metrów przed salą, na której leży Chiary i czekasz. Czekasz, bo nic innego ci
nie pozostało, czekasz, bo wciąż wierzysz.
*
- Cześć.
Ktoś siada obok ciebie.
Wiesz, kto to, poznałeś ten pozornie twardy głos. Odwracasz głowę w lewo i
posyłasz Mirabel niewyraźny uśmiech, nawet nie próbując zamaskować zdziwienia.
Spodziewałeś się tutaj wielu ludzi, ale zdecydowanie nie jej.
- Co tu robisz?
- Nie odbierałeś, więc
przyszłam. - Brunetka wzrusza ramionami, nawet na ciebie nie patrząc,
zaabsorbowana rąbkiem rękawa swojego swetra.
- Telefon mi się rozładował,
sorry.
Milczycie, jakby bojąc się
do siebie odezwać, jakby kolejne słowa miały was od siebie jeszcze bardziej
oddalić, a przecież tego nie chcecie. Cisza nigdy wam nie przeszkadzała, ale
teraz ciąży jak kamień na sercu, który przygniata i zapiera dech w piersiach.
Chciałbyś zapomnieć, wyrzucić z głowy słowa jakie usłyszałeś od Mirabel,
podczas waszego ostatniego spotkania. Chciałbyś, żeby było jak dawniej, żebyś
mógł się uczepić chociaż tej jednej rzeczy, która pomogłaby ci zostać przy
zdrowych zmysłach. Ale jak się pieprzy, to pieprzy się wszystko.
- Jak Chiara? - Mirabel
wciąż uparcie wbija wzrok w swoje dłonie. Wiesz, że jest zdenerwowana,
poznajesz to po delikatnie przygryzionej dolnej wardze i prawie niezauważalnie
skulonych ramionach, po głosie, który niby jest twardy i opanowany, ale który
pod taflą złudnego spokoju skrywa jakieś niewypowiedziane obawy i bóle, jakieś
zadry na sercu, które szybko nie przestaną boleć.
- Trudno cokolwiek powiedzieć.
- Wzdychasz. - A co z nami?
- A co ma być?
- Nie wiem. I to mnie
najbardziej niepokoi.
- Przepraszam. Nie powinnam
była tego mówić. Po prostu... Jesteś jedyną osobą, z którą potrafię być
szczera. - Brunetka wreszcie podnosi na ciebie wzrok; jej oczy są
najzwyczajniej na świecie smutne. Nie ma w nich bólu czy rozczarowania, tylko
bezbrzeżny smutek. - Nie chciałam cię okłamywać. - Dodaje cicho.
Nie wiesz, co powiedzieć,
więc ją tylko do siebie przytulasz. Tak bardzo nie chcesz jej stracić, ale
czujesz jak wymyka ci się z rąk, jak oddala się od ciebie, przestraszona
własnych uczuć i wizji odrzucenia, jaka nad nią wisi. Bo ty przecież kochasz
inną. A Mirabel... Mirabel jest Mirabel. Po prostu.
- Rozmawiałam z Michaelem. -
Wyznaje Winckler z twarzą wciąż przyciśniętą do twojego torsu. - Chyba rozumie,
że raczej nic z tego nie będzie, przynajmniej na razie.
- Lepiej teraz niż później,
nie?
- Jasne.
- Zasługujesz na to by być
szczęśliwym, Fettner. - Mirabel odnajduje twoją dłoń i mocno ją ściska. -
Jesteś dobrym człowiekiem. Pogubionym, ale dobrym.
- A co z tobą?
- Ze mną?
- I z twoim szczęściem?
Mirabel wyplątuje się z
twoich objęć. Patrzy na ciebie niepewnie, z lekką obawą przygryza wargę i
odgarnia niesforne kosmyki ciemnych włosów za ucho. Gdy się odzywa, jej głos
jest spokojny i lekki.
- Kiedyś przecież się
pozbieram. To nie koniec świata, nie?
- Zawsze byłaś twarda. -
Posyłasz jej niepewny uśmiech. Wiesz, że to wasze ostatnie spotkania, a
przynajmniej w najbliższym czasie. Że brunetka postanowiła się schować na jakiś
czas, poukładać własne życie, dać ci i Chiarze trochę przestrzeni. Spróbować
znaleźć równowagę, przywrócić waszą relację na odpowiedni ton. Widzisz to
wszystko i jeszcze więcej w jej oczach. I wierzysz, że to się uda, że jeszcze
będziecie potrafili usiąść przy winie i rozmawiając o bzdurach, oglądać jakieś
durne, brazylijskie telenowele. Że jeszcze będziecie przyjaciółmi. Bo dla was
nie ma rzeczy niemożliwych.
- Cieszę się, że cię
poznałem. - Mówisz cicho, nie spuszczając wzroku z jej poważnej twarzy. Gdzieś
w kącikach jej oczów błyszczą łzy, a usta mimowolnie drżą. Ale Mirabel nie
płacze. Mirabel wciąż jest tą samą twardą dziewczyną, którą poznałeś, teraz
może trochę bardziej odsłoniętą i nagą, ale wciąż tą samą. Posyłasz jej
uśmiech, w głębi duszy mając nadzieję, że Winckler nie zniknie na dobre, bo
przecież nie potrafisz już wyobrazić sobie własnego życia bez tej przenikliwej
osóbki, która jednym spojrzeniem może powiedzieć o tobie więcej niż ktokolwiek
inny.
Naprawdę nie chcesz jej stracić.
- Manuel! - Odwracasz głowę
i widzisz zdenerwowaną twarz Anniki. Dziewczyna cała się telepie, a po jej
policzkach spływają ogromne łzy. Coś się stało, ale nie potrafisz określić, co
takiego. - Chiara!
W jednej chwili czujesz jak
cały świat, który udało ci się względnie poskładać, pęka na miliony kawałków. Chcesz
wziąć oddech, ale twoje płuca jakby palą się żywym ogniem. Spodziewasz się najgorszego, bo
skoro wszystko się pieprzy... Czy coś w końcu może być dobrze? Boisz się, tak
cholernie się boisz, że nawet nie możesz poruszyć się o milimetr, zupełnie
jakbyś został przytwierdzony do plastikowego krzesełka na zawsze. Boisz się
wstać i pójść pod salę Chiary, bo co jeśli ona... Jeśli...
I wtedy czujesz delikatną
iskierkę ciepła, która pulsuje w twojej dłoni, powoli rozpływając się po całym
ciele. Zerkasz w przeciwną stronę i widzisz splecione dłonie i lekki, prawie
niedostrzegalny uśmiech. I czujesz, że wśród tego całego huraganu, coś może
jeszcze ocaleć.
************
bang. Co ja się omęczyłam z tym rozdziałem to głowa mała i to wciąż daleki jest od tego, jaki powinien być </3 Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Za to freidrehen jest moim najdłuższym poważnym opowiadaniem, sehr stolz auf mich!
A co było rok temu? Rok temu było najpiękniej i najlepiej! <3
ciesze się, że Manuel i Mirabel wszystko sobie wyjaśnili.
OdpowiedzUsuńo matko, oby Chiara żyła, bo ja nie chcę myśleć, co zrobi Manu...
rozdział świetny, czekam z niecierpliwością na kolejny.
pozdrawiam, buźka :*
dużo weny!
PS: zapraszam na nowy projekt ♥
http://story-about-polish-ski-jumpers.blogspot.com/
Namęczyłaś się, ale było warto, bo rozdział genialnie napisany! Nie zazdroszczę Manu, sytuacji w jakiej się znalazł.. Dobrze, że ma Mirabel u boku. Oby dziewczyna wszystko sobie poukładała :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że Mirabel się pojawiła, by porozmawiać z Manu. Mam nadzieję, że nie zniknie z jego życia.
OdpowiedzUsuńI mam też nadzieję, że Chiara przeżyje. Bardzo bym tego chciała.
A może by tak częściej te rozdziały? bo cholernie ciekawe dziełko ci powstało. :) Pozderki Julaa
OdpowiedzUsuńA ja nie chcę Chiary!
OdpowiedzUsuńCzy naprawdę jestem jedną z jedynych czytelniczek, które widzi, że w niczym cudownego nie widzę w tej dziewczynie?
Jak dla mnie mogłaby nie istnieć w ogóle.
Tak, zła ja i nie dobra.
Fakt mam sumienie i nie zazdroszczę sytuacji Fettnerowi w jakiej się znalazł. W zasadzie chłop się znalazł w potrzasku. Kocha na swój sposób obie. Tylko pytanie na ile mocniej wśród tych dwóch mu osób wskoczył by w ogień?
Dobrze, że była w pobliżu Mirabel. Porozmawiali. Jeśli to można nazwać rozmową prowizoryczną. Ale szacun dla dziewczyny, że w najlepszym momencie dała do zrozumienia skoczkowi, że jest.
I coś czuję, że może jest gotowa powtórnie cierpieć za źle ulokowane uczucia, ale trwać wiernie, za cenę jego dotyku, spojrzenia, zapachu. Wszak miłość ślepa ale i głupia. Nie łatwo zrezygnować i zapomnieć.
Mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie będą aż takie pisane hmmm z syndromem jakiegoś smutku, dramaturgii bo na dłuższą metę robi się to nudne...
Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały. Wszak brakuje mi tu więcej Fettnera i nie pozostaje mi nic innego jak życzyć CI weny!
Pozdrawiam
M.