siedemnaście: zostań



Późną nocą siedzisz na niewygodnym, plastikowym krześle w szpitalnej poczekalni i pijąc ohydną kawę z automatu, czekasz aż wskazówki zegarka wskażą magiczną dziewiątą godzinę, a ty wreszcie będziesz mógł zobaczyć Chiarę. Mimo usilnych i desperackich prób, pielęgniarki kategorycznie zakazały ci wejścia na oddział. Jedynie starszy ochroniarz zlitował się nad tobą i łaskawie pozwolił ci przeczekać noc w poczekalni, nakazując zachowanie spokoju. Tak więc siedzisz teraz tutaj i czekasz. Każda minuta wydaje ci się trwać w nieskończoność, a czarne myśli doprowadzają cię na skraj wytrzymałości. Nie wiesz nic i to jest najgorsze. Jedynie I jest źle Anniki echem odbija ci się w głowie, powodując jeszcze większą panikę i jeszcze większy strach. Swoją drogą, Annika przestała odbierać telefony od ciebie, zostawiając cię samego w burzy domysłów i obaw. Nawet nie powiedziała ci, co dokładnie jest z Chiarą, dlaczego leży w szpitalu i czy źle znaczy po prostu źle czy katastrofalnie.
Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałeś.
Mimowolnie wędrujesz myślami do prawego skrzydła szpitala. Wyobrażasz sobie mały, biały pokoik, w którym pachnie środkami dezynfekcyjnymi i chorobą. Pośrodku pomieszczenia zapewne stoi łóżko, a na nim leży blada i zmizerniała Chiara. Może też się boi. Może ściskając w dłoni prześcieradło, próbuje nie rozpłakać się jak mała dziewczynka. Może chce, byś przy niej był?
Do cholery, chcesz ją tylko przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że jesteś przy niej i że nie chcesz być, gdzie indziej. Tylko tyle. Czy ktoś może to wreszcie zrozumieć?
Noc powoli zamienia się w dzień, a izba przyjęć coraz bardziej się zapełnia. Nie zwracasz na to uwagi, póki na przeciwko ciebie nie siada młoda dziewczyna, która tuli się do chłopaka mającego poobijaną twarz i zabandażowaną rękę. Mimo niepodważalnie bolesnych ran, chłopak nie może powstrzymać czułego uśmiechu raz po raz kierowanego do swojej ukochanej.
Coś jest w tym obrazku, co łamie ci serce. Bo ty tak rzadko byłeś dla Chiary prawdziwym wsparciem, tak rzadko pokazywałeś jej, że jesteś przy niej. Bo cię tak jakby nie było. Odsuwałeś się zawsze wtedy, gdy powinieneś być. Więc naprawdę cię nie dziwi, że Chiara nic ci nie powiedziała.
W końcu wybija dziewiąta, a ty z łomoczącym w piersiach sercem kierujesz się do pokoju Chiary. Pielęgniarki tym razem cię nie zatrzymują i wreszcie możesz przekroczyć próg sali numer sto dwanaście. Jest to niewielkie, jednoosobowe pomieszczenie o bladożółtych ścianach i białych firankach. Pośrodku stoi łóżko, obok pełno najróżniejszej aparatury, z której wyłaniają się różne rurki i kabelki, biegnące ku... Chiarze.
Podchodzisz bliżej i wreszcie ją widzisz. Przez jej skórę prześwitują żyły, twarz ma jeszcze bardziej wychudzoną niż wtedy, kiedy widzieliście się po raz ostatni. Śpi, mocno zaciskając powieki zupełnie jakby śniło jej się coś bardzo złego. Ostrożnie siadasz na brzegu łóżku, po czym łapiesz jej drobną dłoń i delikatnie ściskasz. Widok Chiary łamie ci serce. I wiesz, że źle znaczy coś więcej niż źle. Nie chcesz o tym myśleć, ale co jeśli to już wasze ostatnie minuty? Co jeśli...
- Manuel.
Przełykasz głośno ślinę. W końcu zbierasz się na odwagę i przenosisz wzrok na jej wielkie, smutne orzechowe oczy. Jest taka słaba, taka krucha. Zupełnie inna od twojej Chiary. I już wiesz, dlaczego ostatnia była taka zrezygnowana i przegrana. To nie tylko przez ciebie. Nie tylko ty rujnujesz jej życie.
Ta myśl jakoś cię nie pociesza.
- Cii... - Głaszczesz jej dłoń uspokajającym ruchem, gdy zauważasz, jak wzbiera w niej panika. - Nie musisz nic mówić.
- Skąd ty... Pomóż mi. - Szepcze, próbując odrobinę się podnieść. Więc pomagasz jej usiąść, jeszcze bardzie wyczuwając jej kruchość, strach i roztrzaskane serce.
Siedzicie w milczenie, jakby bojąc się cokolwiek powiedzieć. Bo, gdy wypowiecie wasze myśli, najstraszniejsze scenariusze staną się prawdą, od której nie ma odwrotu. Więc  ściskasz drobną dłoń Kastner, po prostu będąc. Wreszcie prawdziwie będąc. I wiesz, że ona czuje się na jakiś sposób mniej samotna. Może czekała na to od bardzo dawna? Może wreszcie ma to, czego u ciebie szukała?
- Zespół Budda-Chiarrego. - Chiara nagle przerywa waszą ciszę, wbijając wzrok w przeciwległą ścianę.
Posyłasz jej zdezorientowane spojrzenie, szykując się na coś bardzo złego. Bo jej głos nie może zwiastować niczego innego. Jest za pełny bólu, smutku i cierpienia, wszystkich negatywnych emocji jakby z całego jej życia.
- Zakrzepica żył wątrobowych inaczej. - Uściśla. - Leczenie nie pomogło. Czekam na przeszczep. Fettner, ja... - Urywa, gwałtownie biorąc głęboki oddech.
Przymykasz oczy i liczysz do dziesięciu. Nie chcesz wiedzieć, co chciała powiedzieć Chiara, nie zniesiesz tej strasznej myśli. Bo nic nie może ci jej zabrać, nie teraz, gdy wreszcie odważyłeś się przyznawać do własnych uczuć, do słabości, jaką jest twoja miłość.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - Pytasz z wyrzutem, gdy uświadamiasz sobie przez co musiała przejść blondynka. I że była w tym wszystkim całkowicie sama.
Chiara uśmiecha się smutno, patrząc się na ciebie z dziwną nostalgią.
- Nienawidziłam, jak wracałeś nad ranem, jak kłamałeś, jak pachniałeś inną. Tak bardzo cię wtedy nienawidziłam. - Wyznaje cicho, odwracając wzrok.
Mimowolnie spuszczasz głowę, czując się winnym.
- Gdy mówiłem, że cię kocham, nie kłamałem.
- To nie wystarczyłoby. Bo skoro uciekałeś ode mnie, gdy byłam zdrowa, to dlaczego miałbyś zostać, gdy jestem chora? Bałam się, Manuel, bałam się, że całkowicie się załamię, gdy odejdziesz. Dlatego odeszłam ja.
Blondynka zaczyna łkać, a ty oplatasz ją swoimi ramionami, cicho szepcząc w jej włosy:
- Ale jestem. I nigdzie się nie wybieram.
- Zostań.
- Zostanę.
***
Chiara zasypia w twoich ramionach. Jest taka krucha, że boisz się poruszyć w obawie, że możesz ją potłuc. Bardzo się o nią boisz, nie chcesz jej stracić. Bo bez niej przecież nic nie będzie miało sensu. Wiesz, że gdyby trzeba było, zrobiłbyś dla niej wszystko, ale nie z egoistycznych pobudek, tylko dlatego, że ją kochasz i że chcesz by była szczęśliwa - bez względu na to czy z tobą czy bez ciebie.
Nie musisz z nią być, może dać ci kosza, może całkowicie usunąć cię ze swojego życia, może cię wykląć i zapomnieć - ale, na Boga, niech będzie zdrowa! Niech znajdzie się dla niej dawca, niech przeszczep się uda, niech już nie wraca do tego strasznego szpitala. Tylko tego chcesz, czy to tak dużo?
Nie wiesz, jak wcześniej mogłeś być taki głupi i nie widzieć tego, jak bardzo potrzebujesz Chiary w swoim życiu. Ona cię dopełnia. Sam nic nie znaczysz, sam jesteś jakimś destrukcyjnym elementem, który nieudolnie porusza się po orbitach życia. Dopiero z nią tworzysz całość, piękną układankę, która nie niszczy, a wręcz przeciwnie, która buduje was obojga.
Nie stracisz jej. Po prostu nie.
- Manuel. - Blondynka porusza się niespokojnie w twoich ramionach, powoli rozklejając powieki.
Omiatasz jej twarz troskliwym spojrzeniem, delikatnie gładząc palcem jej blade policzki.
- Jestem tutaj.
- Zostałeś. - Chiara uśmiecha się wciąż otumaniona snem. Ale jej oczy nie są już takie matowe jak wcześniej i w niej samej zaszła jakaś zmiana, której nie umiesz określić. - Naprawdę zostałeś.
- Przecież ci obiecałem. - Obejmujesz ją szczelniej, jakby chcąc chronić przed wszystkimi zagrożeniami, jakie na nią czyhają. Szkoda tylko, że to tak nie działa, że nie wystarczy osłonić jej swoim ciałem, by choroba zniknęła. - I teraz naprawdę dotrzymam obietnic.
- Manuel... Dlaczego ty to robisz? - Kastner odsuwa się od ciebie tak, by móc zajrzeć w twoje oczy. - Nie rozumiem...
- Kocham cię. - Możesz jej w tym momencie powiedzieć tyle rzeczy. Możesz opowiedzieć o bezsennych nocach, o tym przerażającym uczuciu pustki, o tęsknocie za jej zawsze przypaloną pizzą. Ale mówisz tylko te dwa słowa, które, mimo wszystko, zawierają sobie więcej treści niż niejedna opowieść. I które są tak bardzo prawdziwe. Bo wiesz, że Chiara zasługuje na prawdę. I cieszysz się, że wreszcie powiedziałeś to głośno. - Zawsze cię kochałem i to nigdy się nie zmieniło. Już mi chyba nie przejdzie. Tak myślę. Kocham cię, Chiara.
Blondynka bez żadnego słowa chowa twarz w twoim torsie, mocno cię obejmując. Nie oczekiwałeś odpowiedzi, mimo to lekkie rozczarowanie prawie niewyczuwalnie łapie cię za serce. Ale spokojnie. Chiara potrzebuje czasu, musi sobie wszystko poukładać, nauczyć się znowu ci ufać. I tym razem niczego nie spieprzysz.
Tylko... czy starczy wam czasu?
- Dziękuję. - Szepcze Kastner, po czym zaczyna cicho łkać.
Jest cholernie ciężko, ale póki będziecie mieć siebie nawzajem, będzie na jakiś sposób lepiej.
**********
No cześć moje kochane reniferki!
Wróciłam w nocy do domku i znalazłam bilety na skoki, czy może być coś piękniejszego? <3
A tak poza tym to chciałabym Wam życzyć spokojnych, wesołych świąt, by żaden Mikołaj łamane przez Gwiazdor łamane przez Dziadek Mróz łamane przez nie wiem kto jeszcze nie ominął Waszych choinek, przynosząc Wam jakiegoś miłego skoczka. I żeby było tak po ludzku, zwyczajnie dobrze!
A sobie życzę, bym skończyła rozdział na wkładkach Freunda. Bo święta są i nie można przecież zostawić Severinka bez jego ukochanych wkładek, co by nie zapłakał się nad talerzem z barszczem </3

Ciao!

PS. Wpadajcie na tego cudownego bloga, gdzie po długiej przerwie pojawił się nowy rozdział, z jakże osom dedykacją dla mnie ;) http://together-or-separately.blogspot.com/

szesnaście: tylko ciebie kocham



Pamiętasz, jak kilka tygodni temu, wracając z Planicy, szedłeś po tych samych schodach, wiedząc, że za drzwiami twojego mieszkania nie czeka na ciebie nikt? Że jedyne, co cię przywita to pustka, chłód i kilka porcelanowych kubków pozostawionych w zlewie? Pamiętasz ten krótki jęk rozczarowania, gdy Chiara nie wyszła ci na powitanie, a na stole w kuchni nie czekały na ciebie twoje ulubione jagodzianki z pobliskiej piekarni?
Pamiętasz. Wtedy to było nowe i bardzo nieprzyjemne doświadczenie. Takie, króre wręcz rozszarpywało twoje i tak poranione serce. Ale mimo to dumnie uzbroiłeś się w maskę cynizmu i chowałeś swoje prawdziwe uczucia głęboko pod ołowianym pancerzem. Próbowałeś się nie rozpaść, nie dać po sobie znać, że odejście Chiary wycisnęło na twoim życiu aż tak wielkie piętno. Ale rozpadłeś się jak zbudowany przez ciebie w wieku dziesięciu lat, lichy szałas, który nie przetrwał szalonej wichury. Mimo usilnych starań, mimo odrzucania własnych uczuć, stałeś się tysiącymi puzzli, które czekają, aż ktoś je ponownie ułoży.
Wtedy było tak. A dzisiaj? Dzisiaj wspinasz się po stromych schodach, dźwigając nie tylko ciężką walizkę, ale również bagaż najróżniejszych, głównie negatywnych uczuć. Ale na jakiś sposób jest lepiej, lżej. Bo wiesz, że za tymi drzwiami czeka na ciebie ktoś, kto obdarzy cię ciepłym uśmiechem, zrobi kawę i zapyta o stan twoje serca. Ktoś, kto przejrzał cię wcześniej niż ty sam siebie, kto pomógł zrozumieć ci własne błędy i znaleźć nową ścieżkę - taką, gdzie nie musisz dłużej ranić ludzi. Ktoś, kogo jeszcze nie skrzywdziłeś, a nawet wręcz przeciwnie - ktoś, komu pomogłeś.
- Cześć. - Mirabel wychodzi na korytarz niemal w tej samej chwili, w której rzucasz na ziemię swoją torbę. Jest w dobrym nastroju, zauważasz to od razu. To ci pomaga. Widząc jej rozradowaną, promienną twarz jest ci lżej na duszy. Czerń nie jest już taka czarna.
- Cześć. - Odpowiadasz, próbując się uśmiechnąć. Ale sztuczny uśmiech nie przychodzi ci z taką łatwością jak kiedyś. To znak, że się zmieniłeś, że twoje ciało nie chce już oszukiwać, chce być kompatybilne z myślami. Nie wiesz, czy to dobrze, czy źle.
- Jak zgrupowanie? - Pyta z pozorną obojętnością. Wiesz, że ona wie, że zdążyła zauważyć, że coś nie gra, że znowu mentalnie jesteś rozbity jak okno, w które ktoś kopnął piłką. Ona widzi wszystkie te drobne niuanse, które zdradzają twoje emocje. Jednocześnie to w niej kochasz i nienawidzisz.
- Okropnie, szczerze powiedziawszy. - Wzruszasz ramionami, idąc za nią do kuchni. - Mam nad czym pracować tego lata. Kawy?
- Jasne.
- A co u ciebie? Jakieś rewelacje? - Włączasz ekspres, po czym z szafki wyciągasz dwa kubki. Pamiętasz? Podczas pierwszego poranka po twoim powrocie do zimnego i samotnego mieszkania zbiłeś podobny kubek. Od tamtego czasu tyle się zmieniło. A jednocześnie nic.
- Nic szczególnego. Nowa praca może nie jest szczytem moich marzeń, ale jest okej. I u brata lepiej, przynajmniej tak pisał w mailu. - Mirabel siada na krześle, zakładając nogę na nogę, po czym sięga po ciastko leżące na talerzyku na stole. - I popatrz, uratowałam twoje kwiatki!
Parskasz śmiechem.
- Super, nie wiem, jak ci się odwdzieczę. 
- Uznajmy, że mój dług został wyrównany. Zwłaszcza, że reanimacja twoich roślinnek nie była najłatwiejsza. Przy tobie nawet kaktus uschnie.
- Moja wina, że umiem troszczyć się tylko o siebie? - Pytasz na pół żartobliwie na pół ironicznie.
Ekspres się wyłącza, więc nalewasz kawę do waszych kubków, po czym jeden podajesz Mirabel. Opierasz się o blat kuchenny i spoglądasz na dziewczynę w skupieniu.
- Rozmawiałem z Michi'm. Wiem, że się umówiliście.
Mirabel na dosłownie ułamek sekundy sztywnieje. Zauważasz to, choć brunetka stara się zamaskować tę chwilę wzruszeniem ramion i delikatnym uśmiechem. To coś znaczy, na pewno. Ale co? Nie umiesz tego odszyfrować, znaleźć interpretacji dla tego drobnego gestu. A ciało przecież mówi więcej niż słowa.
- Nie musisz się bać, że wykorzystam go jak wszystkich poprzednich. Wiem, że nie jest facetem na jedną noc. - Dziewczyna śmieje się, po czym szybko poważnieje. - Chyba, że ci przeszkadza, bo my... kiedyś. A on jest twoim kumplem? - Unosi pytajaco brew.
- No coś ty - Machasz lekceważąco ręką. - On nawet o tym wie. I myślę, że potrzebuje takiego luźnego randkowania. No wiesz, bez zbędnego angażowania się, przynajmniej na razie. Ale bądź ostrożna, proszę.
- Nie ma to jak być pocieszeniem po rozpadzie związku. - swierdza ironiczna Winckler.
- Daj spokój. Wiem, że ci to zwisa i powiewa.
- Hej, czy ty uważasz, że nie mam uczuć?
- Masz. W końcu uratowałaś moje kwiatki. I mam nadzieję, że Michaela też uratujesz.
- A ciebie? - Brunetka rzuca ci wyzywające spojrzenie.
Wytrzymujesz je. Bo to ten rodzaj gry, który zawsze cię ekstytował. Ale jednocześnie robisz się dziwnie smutny i taki trochę przegrany. Jakbyś całe życie miał już za sobą i ze świadomością, że błędów przeszłości nie naprawisz, powoli dogorywał. 
- Mnie już nie da się uratować.
- Kiedyś przyjdzie taki dzień, że poczujesz się uratowany, obiecuję. - Szepcze cicho Mirabel. Powietrze wokół was gęstnieje i z trudem przychodzi wam zaczerpnięcie oddechu. Ale nie jest to niezręczne, jest po prostu...inaczej. Bardziej metaforycznie, jakby to nie wasze słowa miały znaczenie a to, co jest zapisane między nimi.
- Chciałbym, abyś miała rację. - Mówisz po chwili, wpatrując się nie w Mirabel a w czarną tafle kawy. - Tyle, że czasami tak trudno uwierzyć w te wszystkie po każdej burzy przychodzi słońce.
- Co się dzieje, Fettner? - Wincklerówna marszczy czoło, w napięciu czekając na twoją odpowiedź.
Wzruszasz ramionami. Bo już dawno przestałeś wiedzieć, co się dzieje. Twoje życie w tym momencie przypomina plątaninę emocji i uczuć, w których nie potrafisz się połapać. Bo nazywanie uczuć, czucie ich jest takie nowe i trudne dla Manuela Fettnera. Za długo twoje wnętrze wznosiło przed nimi mur.
- Dziwnie jest uczyć się na nowo życia. I tego wszystkiego, co mu towarzyszy.
- A jeszcze trudniej tęsknić? - Dziewczyna przekrzywia głowę, patrząc na ciebie w skupieniu.
Posyłasz jej krótki uśmiech.
- Czasami mam wrażenie, że czytasz w mojej głowie.
- Jestem dobrym obserwatorem, kolego.
- Wiesz, że na ogół to nie jest fajne? Przeważnie cię wtedy nie lubię.
- Dar i przekleństwo w jednym, co zrobisz. - Mirabel wzdycha teatralnie.
Nie umiesz powstrzymać śmiechu. To najbardziej lubisz w waszej relacji - zupełnie płynnie przechodzicie od tematów trudnych i niewygodnych do zupełnej błazenady. Taki trochę rollercoaster, ale właśnie tacy jesteście, takie są wasze światy. Może dlatego Mirabel tak doskonale cię rozumie.
- Cieszę się, że mam taką dobrą przyjaciółkę. Prawdopodobnie powinienem też powiedzieć coś podobnego Schlierenpale. - Wyznajesz cicho, nieco skrępowany i onieśmielony.
Winckler uśmiecha się do ciebie.
- Zmieniłeś się, Fettner. Zmieniłeś się na plus.
*
Jakąś godzinę później Mirabel wychodzi do pracy na drugą zmianę, a ty leżysz rozwalony na sofie i beznamiętne oglądasz jakiś serial. Próbujesz hamować myśli, ale przed oczami zamiast rozentuzjazmowanych bohaterów tasiemca, masz jej uśmiech, a w uszach słyszysz Gregorowe Po prostu jej to powiedz. Nie wiesz, czy powinieneś to robić. Bo co jeśli...?
Boisz się, tak cholernie się boisz. Kolejnego odrzucenia, zaufania, zranienia jej. Boisz się stanąć przed nią i powiedzieć jej prosto w oczy, że wciąż, a może nawet i mocniej... Że nie chcesz żadnej innej... Że nie możesz bez niej żyć. Wszystko brzmi tak banalnie, ale jednocześnie jest takie prawdziwe. Prawdziwe do bólu. 
Chcesz spróbować. Jeszcze raz. Ale bez kłamstw, bez uciekania. Chcesz, by nauczyła cię po prostu kochać, by pozbyła się z ciebie całej toksyczności. Byście po prostu byli razem. W dobrych i złych chwilach. Chcesz, by uwierzyła, że nie potrzebujesz żadnej innej. Tylko jej.
Ale nie chcesz usłyszeć nie. Nie jeszcze bardziej cię poturbuje, sprawi, że już nigdy nie uwierzysz w nadzieję.
Gdyby życie było filmem, już leżelibyście w jej łóżku, szczęśliwi jak jeszcze nigdy. I potem nic by już się nie psuło. Byłoby tylko i żyli długo i szczęśliwie.
Ale życie to nie film, życie to coś gorszego. Albo potrafi być piękne. Z ukochanymi osobami.
Długo się wahasz, ale w końcu podejmujesz decyzję. Spróbujesz, zawalczysz. Pokażesz, że ci zależy, że się zmieniłeś, że tamten Manuel to już przeszłość. A ona zobaczy i uwierzy. Bo tamten Manuel nie zapukałby do jej drzwi z dziwną bezradnością i desperacją w oczach, nie powiedziałby, że bez niej nie może żyć. On po prostu by tak nie zrobił.
Więc stajesz z kanapy i wyłączasz telewizor. Spokojnie, bez zbędnych emocji ubierasz się i wychodzisz z mieszkania. Idziesz na piechotę, choć to kawał drogi, ale musisz mieć pewność, że cała porywczość wyparuje z ciebie, a ty będziesz mógł racjonalnie porozmawiać z Chiarą. Nie chcesz wykorzystać swojego połamania, nie chcesz by pomyślała, że nią manipulujesz. Bo ty przecież tylko ją kochasz.
W końcu docierasz pod drzwi jej mieszkania. Bierzesz głęboki wdech i pukasz. Nic. Czekasz chwilę, po czym jeszcze raz uderzasz pięścią w drewniane drzwi. Ale nadal cisza. Żadnego szmeru odsuwanego krzesła, żadnego szurania kapciami. Nie ma jej.
Nie wiesz, co robić, więc nie robisz nic. Siadasz na schodach i czekasz. Mijają kolejne minuty, minuty powoli zamieniają się w kwadranse, a te w godziny. Jej dalej nie ma. Mimo to uparcie siedzisz na zimnych schodach, cierpliwie znosząc spojrzenia mijających cię ludzi. Karcisz siebie w myślach, bo przecież mogłeś kupić kwiaty. Ale z drugiej strony to byłoby zbyt uklepane i przesadzone. Więc nawet dobrze, że ich nie kupiłeś.
Spoglądasz na zegarek. Dwudziesta pierwsza. Zaczynasz fiksować, pleść domysły. Może już tutaj nie mieszka, może wyjechała do Hiszpanii, Belgii, Słowacji? Może jest z innym facetem? Może wreszcie stanęła na nogi i nauczyła się bez ciebie żyć? Twój oddech przyśpiesza, a jakąś niewidzialna ręką zaciska się na twoim sercu. Zagryzasz wargę, by po chwili poczuć metaliczny posmak krwi. Fettner, uspokój się, nakazujesz sobie w myślach. Więc bierzesz głęboki wdech i liczysz do dziesięciu. Potem wyciągasz z kieszeni telefon i wybierasz numer Chiary. Poczta. Kurwa. Nie myśląc wiele, dzwonisz do jej siostry. Już raz cię uratowało, może i tym razem...
- Halo? - Annika odbiera po drugim sygnale. Nie brzmi najlepiej. Ale to cię nie obchodzi. Teraz możesz myśleć tylko o Chiarze.
- Cześć. - Zaczynasz niepewnie. Nie owijając w bawełnę, szybko przechodzisz do konkretów. Pytasz, czy wie, gdzie jest Chiara i kiedy wróci. Dziewczyna jakby zamiera; w słuchawce słyszysz tylko jej przyśpieszony oddech.
- Chiara nic ci nie powiedziała? - Pyta w końcu ze zdziwieniem i strachem w głosie. - Jest w szpitalu. I jest źle.
Na te słowa oczy zachodzą ci łzami i nawet nie próbujesz tego zahamować; słone krople powoli spływają po twoich policzkach. Wszystko wokół zaczyna drżeć i łamać się w pół niczym zapałki. Pod nogami przestajesz czuć stabilny grunt, a ciemność otacza cię całego. Twój świat... twój świat wisi na włosku. Bo nie chcesz świata bez Chiary.
Albo z nią, albo wcale. Bo tylko ją kochasz.
******
Najdłuższy rozdział, więc uczcijmy go szablonem, a co!
Manuel nadal musi cierpieć, ale co zrobić. Niech wróci do PŚ to może wtedy pogadamy. A tak to... Nie ma lekko, kolego.
A jutro kierunek na Wrocław! :D


piętnaście: koło ratunkowe



- Boże, Hayböck, jedziesz tylko na tydzień, a wziąłeś całą szafę. Jak baba normalnie. - Rzucasz z przekąsem, gdy Michael pakuje swoje dwie walizki do twojego bagażnika.
Chłopak nieurażony twoją uwagę, zamyka klapę samochodu i lokuje się na miejscu pasażera, gotowy do podróży.
- To moje zapasy jedzenia. - Wyjaśnia, gdy również wsiadasz do auta. - Słyszałem, że Kutin strasznie pilnuje diety skoczków. A wiesz, że bez makaronu z tuńczykiem nie umiem żyć. I bez Haribo. Boże, jak ja uwielbiam Haribo.
Patrzysz na niego jak na wariata. Nie, on nie jest normalny.
Podłączasz swojego iPoda, po czym odpalasz silnik i włączasz się do ruchu w rytm Sum 41.
- Po pierwsze - zaczynasz - ja nie wiem, kto ci takich bzdur naopowiadał, najpewniej Kraft, ale Kutin też jest człowiekiem. Po drugie, żywisz się samym makaronem i żelkami?
Usta Michaela rozszerzają się w szerokim uśmiechu.
- I mannerami! Mannery ma wziąć Stefan. I może Kofler. A ty?
Przewracasz oczami. Masz tylko nadzieję, że na zgrupowaniu nie przypadnie ci pokój z Hayböckiem, inaczej oszalejesz. A jesteś temu bardzo bliski. Bo tęsknota i złamane serce utrudniają ci normalne funkcjonowanie. Bywają momenty, kiedy zwykły wdech sprawia ci ogromne trudności; ogień niemal pali twoje płuca, a ty ze łzami w oczach próbujesz zaczerpnąć powietrza. Nie wiesz, co Chiara z tobą zrobiła, ale bardzo ci się to nie podoba. Nie wiesz, jak wziąć się za naprawianie siebie, za odzwyczajenie się od Kastner. To wszystko jest takie trudne, nowe i nieprzyjemne.
I tak bardzo potrzebujesz snu. Bezsenne noce zaczęły cię irytować, w końcu ileż można czytać durne, babskie gazety i pić melisę na zmianę z rumiankiem?
- Fetti?
Jakiś czas później Michi odzywa się bardzo niepewnie. Spoglądasz na niego ukradkowo, dziwnie zaniepokojony. Ton głosu blondyna może zwiastować jedynie jakąś prośbę, to pewne.
- Hmm?
- Wczoraj spotkałem na mieście Mirabel. - Mówi cicho chłopak, wlepiając wzrok w swoje splątane palce. Zauważasz, że jest dziwnie skrępowany i onieśmielony, przypomina ci przedszkolaka, która po raz pierwszy wędruje do szkoły w za dużym tornistrze.
- I co w związku z tym? - Pytasz, wymijając jakiś samochód. Całkiem fajny, swoją drogą.
- Umówiłem się. Znaczy, jak wrócę. Może gdzieś pójdziemy. Czy coś. - Blondyn plączę się. - Chyba nie masz nic przeciwko, co?
Uśmiechasz się pod nosem. A jednak Mirabel zawróciła w głowie tego głąba.
- Byle tylko wasza randka nie odbywała się w moim domu. I w moim łóżku, uściślając. - Mówisz ze śmiechem.
Dobrze wychodzi ci udawanie niepołamanego, sklejonego człowieka. Ale wiesz, że na dłuższą metę nie dasz rady chodzić z durnym uśmiechem przyklejonym do twarzy, że prędzej czy później tama pęknie i posypią się twoje smutki. Chyba czas najwyższy z kimś o tym porozmawiać, a nie dusić w sobie wszystkiego. Przez pół życia się nie uzewnętrzniałeś i popatrz, do czego to doprowadziło. Dwa złamane serce, emocjonalna niepełnosprawność, totalne zagubienie. To zdecydowanie nie wygląda dobrze.
- Hej, słuchasz mnie? - Michael delikatnie szturcha cię w ramię.
- Idioto, nie widzisz, że prowadzę. - Sapiesz, lekko zirytowany, bynajmniej nie na Hayböcka.
Blondyn robi obrażoną minę.
- Gdyby nie ja, to najpewniej wpakowałbyś nas do rowu. Coś taki zamyślony? Zresztą nieważne. Naprawdę nie przeszkadza ci, że umawiam się z Mirabel?
Rzucasz koledze ukradkowe spojrzenie. Dawno nie widziałeś go takiego ożywionego, z iskierkami w oczach, uśmiechniętego. Od tej całej sprawy z Birgit był wiecznie przymulony i nie do życia, a tu proszę, wystarczył jeden uśmiech Mirabel, by Michi z ponuraka z powrotem stał się pozytywnie nastawiony do świata.
- Skądże. Baw się dobrze, Makaronie.
Michi obdarza cię promiennym uśmiechem, po czym pogrąża się w lekturze komiksu. Dobrze widzieć, że się podnosi, że ból po rozstaniu nie trwa wiecznie. Może i dla ciebie jest jeszcze jakaś nadzieja.
*
- Proszę!
Słyszysz chwilę po tym jak zapukałeś w drzwi na końcu korytarza. Naciskasz klamkę i pewnym krokiem wchodzisz do pokoju, w którym Schlierenzauer zdążył się już zadomowić na dobre, o czym świadczy burdel panujący praktycznie wszędzie. Krytycznym spojrzeniem rozglądasz się wokół, po czym zatrzymujesz wzrok na Gregorze stukającym w ekran dotykowego telefonu.
- Elo. Widzę, że odtworzyłeś swoje naturalne środowisko. - Uśmiechasz się złośliwe, padając na łóżko niechybnie należące do Dietharta. A przynajmniej tak wnioskujesz po idealnie ułożonej i nieskołtunionej pościeli.
- Bardzo zabawne, Fettner. - Schlieri unosi wzrok z nad swojego smartfona, obdarzając cię wyniosłym spojrzeniem. - Kto bogatemu zabroni? - Dodaje, wzruszając ramionami. - A z innej beczki, co sprowadza dobrą duszę?
Kładziesz się na plecach, wlepiając wzrok w sufit. Czego Diethart ma wygodniejsze łóżko od twojego?
- Minęła godzina, a ja mam dość Hayböcka. Wpieprzył już połowę mannerów, które dostał od Krafta. Za jakie grzechy dzielę z nim pokój?
Gregor wybucha tłumionym śmiechem.
- Oj, lista twoich grzechów jest całkiem długa.
- Dzięki. - Rzucasz z przekąsem. Nie ma to jak wsparcie w przyjaciołach.
- Ej. - Gregor marszczy brwi w zamyśleniu. - Mają mannery i się nie podzielili? Świnie. A ja im przecież tak dobrodusznie ofiarowywałem RedBulla!
Uśmiechasz się pod nosem. No sami debile wokół ciebie. Ale i tak nie potrafisz pozbyć się wrażenia, że największym debilem jesteś ty sam. Bo nie dość, że spieprzyłeś swoje życie to jeszcze nie potrafisz pozbierać tych kawałków, jakie po nim zostały i ich skleić. Twój świat to sterta bezużytecznych odłamków, o które każdego dnia kaleczysz dłonie. Chciałbyś w końcu umieć odpowiednie je dopasować do siebie i stworzyć coś, co mimo pęknięć, będzie się trzymać. Chciałbyś znowu bez bólu wziąć głęboki oddech i po prostu żyć.
- Hej. - Gregor cicho wybudza cię z zamyślenia. Przenosisz na niego wzrok i widzisz, jak chłopak wbija w ciebie nieco zawstydzone i niepewne spojrzenie. Zagryza wargę, by zamaskować niezręczność, po czym wypuszcza głośno powietrze z ust. Znasz go nie od dziś i czujesz, że rozchodzi się o coś dużego. Bo błahe sprawy tak nie paraliżują Gregora Schlierenzauera, wybitnego wśród wybitnych.
Siadasz, by dać wyraz, że go słuchasz i że po prostu jesteś. Bo jesteś jego przyjacielem i choć może nie jesteś w tym najlepszy, to chcesz, by Gregor wiedział, że ma w tobie oparcie. Choćby walił i palił się świat, choćby odsunęli się wszyscy, choćby wszystko wywróciło się do góry nogami wy jesteście braćmi i tak już zostanie.
- Coś się stało?
- Nic. Co miało się stać? A właściwie...Pokaże ci. - Schlierenzauer przełyka głośno ślinę, po czym z pewnym oporem podchodzi do walizki i przez chwilę w niej grzebie. W końcu się prostuje i z kamienną miną wręcza ci małe pudełko. Otwierasz je z zaskoczeniem. W środku na aksamitnym materiale leży prosty pierścionek w kształcie łezki wysadzany małymi diamencikami. Podnosisz wzrok na blondyna, który w zamyśleniu wpatruje się w przedmiot w twoich rękach. Nie potrafisz niczego odczytać z jego twarzy.
Kurwa. A więc to tak, Gregor Schlierenzauer postanowił się ustatkować.
Tak to już bywa, że gdy światy niektórych wyglądają jak pobojowisko, inni zaczynają przekształcać i ulepszać własne.
- Powinienem pogratulować? - Unosisz pytająco brew. Nie chcesz być cyniczny, ale jakoś nie umiesz zatrzymać tej złowrogiej nutki zazdrości, która wkrada się w twój głos. Tak, zazdrościsz Gregorowi, że może ustabilizować się u boku Sandry, że odnalazł swoje szczęście i nie zrobił niczego głupie, co by przekreśliło jego szansę bezpowrotnie.
- Ugh, nie wiem. - Schlieri parska, ze swoistą bezsilnością przeczesując włosy i siadając na krześle. - Wiem, że Sandra to ta jedyna. Może ostatnio nie było między nami najlepiej, ale to nas na jakiś sposób zbliżyło do siebie, no wiesz. I teraz jest tak cholernie dobrze. Boję się, że tym wszystko zepsuję. Bo co jeśli ona tego nie chce?
Jeej, nie spodziewałeś się takiego uzewnętrznienia się Gregora. Ale Gregor to nie ty, on nie boi się mówić o własnych uczuciach.
- Skąd wiesz, że Sandra to ta jedyna? - Pytasz, marszcząc czoło.
Gregor przez chwilę wpatruje się w ciebie w kompletnym osłupieniu, po czym wzrusza ramionami i zaczyna drapać paznokciem krawędź blatu biurka.
- Tak po prostu. - Mówi po chwili bardzo cicho, odrobinę speszony. - Zrozumiałem to, gdy stała w mojej kuchni i kroiła marchewkę, opowiadając o jakieś swojej ciotce. To było takie... nagłe. Nie chcę żadnej innej, chcę by to Sandra kroiła mi marchewkę już do końca życia.
- Myślę, że ona tego chcę. Zaręczyn. I krojenia marchewki też. - Uśmiechasz się do kumpla, po czym cały otępiały podnosisz się z łóżka i wychodzisz z pokoju. Masz taki bałagan w głowie, że nie wiesz, gdzie ulokować myśli. Jeden wielki burdel, jeszcze większy niż w pokoju Schlierenzauera. Zatrzymujesz się i opierasz głowę o chłodną ścianę. Jest źle, jest wybitnie źle. Znowu masz to głupie uczucia, trochę jakby świat wypadł ci z rąk, kręcąc się w odwrotnym kierunku niżbyś chciał. Nie, to znowu się dzieje, znowu te beznadziejne uczucia brutalnie torują sobie drogę do twojego serca i przejmują je w całości, wbijając w nie drobne szpilki. Nie wiesz, co gorsze: czucie czy znieczulenie?
- Manuel.
Twarz Schlierenzauera ukazuje się w polu twojego widzenia. Automatycznie się krzywisz. Nie chcesz, by widział cię takim... słabym? Powalonym przez uczucia? Sparaliżowanym bólem? By widział prawdziwego, nie-beztroskiego Manuela?
- Co się dzieje, do cholery?
- Kocham ją. - Wyduszasz cicho. - Kurwa, ja ją naprawdę kocham. I nie chcę żadnej innej, słyszysz? Żadnej. Gregor, co ja mam zrobić? - Podnosisz przerażone spojrzenie na twarz kumpla, odkrywając się przed nim jak jeszcze nigdy. I nie chodzi tylko o słowa; pozwalasz Schlierenzaurowi zajrzeć do twojego intymnego poplątanego światka, pełnego manuelowego myślenia, które nie działa tak jak powinno. Nie możesz sobie ufać. Nie w tak ważnej kwestii. Dlatego niemo błagasz Gregora o zrzucenie ratunkowego koła.
Mina chłopaka poważniejsze jeszcze bardziej, a cisza, która zapadła dudni wam obu w uszach. Niech to się po prostu skończy! Zarzekasz w myślach.
W końcu Gregor nabiera powietrza w płuca, kręcąc delikatnie głową.
- Po prostu jej to powiedz.
****
pani k i happysad, inaczej nie byłoby #flow i by rozdział nie skończył się pisać. no i podczas koncertu uświadomiłam sobie, jak chce by potoczyło się opowiadanie. nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale to nastąpi. bo tak.
I ogólnie rozdział miał być w nocy, gdy wróciłam z pizzy, ale internet odmówił posłuszeństwa. Także jest teraz. I, póki co, jest najdłuższym rozdziałem opowiadania, ale to tylko przez tydzień. Bo następny jest jeszcze dłuższy ;)
Ciao misie!